Coraz częściej budzą mnie poranki pełne słońca. Włączam pięciominutową drzemkę i
przerabiam w głowie idealny plan dnia. Myślami ściągam ciepłe skarpety i wydaje mi się, że już za chwilę, wybiegnę stąpać po trawie skąpanej w rosie chłodnej nocy, dając sąsiadom pokaz nie koniecznie stylowego peniuaru. Następnie, na moje zawołanie, nagle dojrzeją maliny… a co w malinowym chruśniaku… to każdemu kiedyś obiło się o uszy…
Dzwoni budzik, podając godzinę ostateczną i poezja zamienia się w prozę życia. Stojąc w
korku, kilka minut po 8, jeszcze wierzę w to, że gdy dojadę do pracy, usłyszę „witajcie w
naszej bajce” i przebrnę gładko przez plan wydarzeń. Niestety bardzo szybko „bajka” zmienia się w co najmniej „pustynię i puszczę”. Około godziny 16 wszyscy jesteśmy wdzięczni losowi za to, że nikt nie zszedł z powodu gorączki wywołanej przez bezsilność wobec studium wykonalności agendy.
Miałam kupić nowalijki w warzywniaku i ugotować coś zdrowego, tymczasem sunę po
parkingu pod Netto z siatką czegokolwiek, a moich włosów nie rozwiewa ciepły wiatr, tylko moczy je deszcz. Całą noc spałam w wałkach na głowie w celu uzyskania zmysłowej objętości…chyba swoich oczekiwań… Jutro z musu będę tworzyć z tego, co po tym zostało, mizernego koka.
Teraz już tylko można pogłaskać kota i wykręcić numer do psiapsi. Miejmy nadzieję, że
wszystkich przemieszczających się rowerem w jej miejscowości nie rozpieściła dzisiejsza aura i będzie na co wspólnie ponarzekać.
Podobno medytacja uspokaja, jednak kawa na kanapie i wylewanie żalów przez kilometry absolutnie spełniają swoje zadanie. W sytuacjach wysokiego poziomu dramy, wskazane jeszcze kawę zagryźć ptasim mleczkiem, tudzież lukrowanym stosownie pączkiem!
No tak… A co z romantycznym spacerem o zachodzie słońca, który miał mi się przydarzyć w maju? I z jogą, którą miałam zacząć praktykować wieczorami? O planowanym od 3 lat szpagacie aż wstyd wspominać… Przydało by się pranie poskładać i przestać przymykać oczy na kurz, argumentując, że go zza szafek w kuchni przecież nie widać. Jutro też jest dzień, a za tydzień przecież znów jest weekend. Maj dopiero się zaczął, połowa to kwestia życiowej filozofii, bo przecież szklanka może być do połowy pełna lub pusta do połowy.
Późny wieczór uświadamia mi, że przecież jutro rano znów będę dziewczyną, która pragnie wybiec z łóżka boso na pobliski trawnik.
Tak w tętniącej obowiązkami codzienności praktykujemy prokrastynację. Odkładamy plany na półki, na później, w totalnym bałaganie, niektóre bezterminowo. Przychodzi wiosna, a po niej lato, które czasem nawet nie przynosi upragnionej opalenizny. Odłożona na „kiedyś się przyda” sukienka wciąż jest za ciasna, a szpilki za wysokie, by w nich dobiec do tramwaju, który za chwilę ruszy z przystanku. Długie letnie wieczory są zbyt krótkie, by się wyspać, a truskawki zbyt drogie, by nimi zagryzać szampana.
Zamiast zamykać oczy ze zmęczenia, otwórz je i spróbuj znaleźć przestrzeń dla samej siebie. Niech się spełni chociaż jedno z Twoich pragnień, które budzą Cię o poranku. Bez początku nie ma finału, bez pracy nie ma efektów, bez Ciebie, świat nie istnieje ponieważ Ty jesteś swoim światem. Więc jak będzie? Może jakiś konkretny pomysł na początek lata?
Zamiast biec jak w kołowrotku zatrzymaj się na chwilę i zrób coś dla siebie… zapoznaj z naszą ofertą.